R. III
Dni mijały bardzo szybko. Dużo czasu spędziłam na wizytach u lekarza. Okazało się, że moje wyniki są o wiele lepsze . Wczoraj dowiedziałam się ,że jadę na koncert AC/DC. Byłam w niebiańskim nastroju. Kiedy rodzice mi, o tym powiedzieli zaczęłam skakać z radości. Następnego dnia wstałam o 12:00. Zeszłam po schodach i poszłam do kuchni. Byłam jeszcze w piżamie. Rodzice z siostrą pojechali do babci. Godzinę drogi stąd, więc niedługo powinni być. Całe dzisiejsze wydarzenie zaczyna się o 18:20. Zrobiłam sobie na śniadanie kanapki z herbatą. W radiu leciało Evanescence- My Immortal. Zawsze przy tej piosence zbierało mi się na płacz. Usłyszałam nagle z przedpokoju.
- Jesteśmy już.
Szybko wytarłam wierzchem dłoni nie proszone krople na policzkach.
-Hej - powiedziałam do wszystkich.
-Słońce, jak się czujesz? Jadłaś już coś, blado wyglądasz? -zmartwiona mama zadawała dużo pytań.
-Bardzo dobrze. Przed chwilą jadłam. -próbowałam wymusić mały uśmiech, ale widząc minę mojej rodzicielki zaniechałam tego.
-Lori, martwimy się o ciebie. - usłyszałam po dłuższej chwili głos taty.
-Nie musicie, wszystko jest jak w najlepszym porządku. -nie była to prawda, ale ale rodzice i tak wystarczająco muszą znieść. Nie chcę obarczać ich kolejnymi problemami.
-Skoro tak mówisz. Pora się szykować. Niedługo będziemy jechać.
-Czemu tak wcześnie? Koncert jest dopiero po 18? - zdziwiłam się trochę.
-Tak, ale spotkałam wczoraj moją przyjaciółkę z dzieciństwa, której nie widziałam ponad dziesięć lat. Ma córkę w twoim wieku. Może się polubicie.
-Wiecie dobrze, że nie lubię poznawać nowych osób! - Wyszeptałam z wyrzutem w głosie. Chcę, aby było tak jak jest. Bez nowych znajomości. Nie potrzebne jest mi to.
-Loraine, musisz mieć kontakt z rówieśnikami. Nie możesz zamykać się w sobie. Jesteś chora, ale to nie zmienia faktu, że masz żyć jak najlepiej możesz. -powiedziała pani Black, już mocno podenerwowana.
-Idę się przebrać. - nie miałam ochoty na prowadzenie dalszej konwersacji.
Oni tego nie zrozumieją. Nie wiedzą jak to jest żyć z przekonaniem, że śmierć zabierze mnie w tak młodym wieku. Mam tylko siedemnaście lat, a już się dowiaduję, że odejdę z tego świata. Za szybko, nie zrealizowałam jeszcze swoich marzeń.
-Dlaczego akurat mnie to spotkało?- wyszeptałam.
Moja rodzicielka ma trochę racji, ale boję się poznawać nowych ludzi., bo kiedy umrę zbyt dużo osób będzie cierpiało. W Los Angeles miałam przyjaciółkę od serca, ale nie wiedziała o białaczce. Poszłam wziąć prysznic, po którym zaczęłam suszyć włosy. Następnie wyciągnęłam z szafy szarą bluzkę z AC/DC i czarne rurki. Zastanawiałam się dłuższą chwilę jakie buty do tego założyć. Wypadło na moje cudne glany. Dobra, trochę się za bardzo rozmarzyłam. Zrobiłam lekki makijaż, nie lubiłam nakładać go zbyt wiele. Mam naturalnie proste włosy, więc nic z nimi nie robiłam. Myślałam o założeniu bandanki, ale zaniechałam ten pomysł. Cała ta czynność zajęła mi ponad dwie godziny. Wzięłam jeszcze z łóżka czarną, skórzaną kurtkę i wyszłam z pokoju. Wszyscy już na mnie czekali. Wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy w umówione miejsce. Nie byłam z tego powodu ani trochę zadowolona. Przez całą drogę w ogóle się nie odzywałam. Mieliśmy się spotkać w małej kawiarence w centrum miasta. Kiedy jeździłam na badania do pobliskiego szpitala, to często tutaj przesiadywałam z rodzicami. Po dwudziestu minutach byliśmy u celu. Udaliśmy się do stolików, znajdujących się przed kawiarnią, gdzie czekali już na nas państwo Williams. W chwili gdy nas zobaczyli, to wszyscy jak na komendę wstali. Trochę śmiać mi się chciało, z tej sytuacji. Pierwsza odezwała się kobieta w średnim wieku, dawna przyjaciółka mojej mamy.
-Witaj Anabel, tak się cieszę ,że mogłyśmy się spotkać. -uśmiechnęła się promiennie. Jest bardzo ładną kobietą. Długie, lekko falowane blond włosy. Brązowe oczy, które dodawały jej uroku. Ubrana była w białą bluzkę z kołnierzykiem, do tego czarna spódnica sięgająca przed kolano.
- Również jestem z tego powodu zadowolona. Mojego męża znasz, a to są moje córki, Loraine i Ashley. Już nie takie małe, jak je zapamiętałaś.- zaśmiała się pani Black.
-Dzień Dobry. - powiedziałyśmy równocześnie z siostrą. - czasami nam się to zdarza, że odzywamy się, w tym samym momencie.
-Mój mąż Sebastian, ale już się znacie i moja córka Chloe. - Pan Williams był postawnym mężczyzną. O mocnych rysach twarzy, co dodawało mu urody. Był brunetem o niebieskich oczach. Miał na sobie bluzkę Skillet. Nie mogłam oderwać od niej oczu. Była przecudna. Kiedy moje rozmyślenia dobiegły końca, przeniosłam wzrok na..C.... jak ona ma na imię! Mniejsza o to. Dziewczyna, ku mojemu zdziwieniu ubrana była podobnie do mnie. Czarna koszulka AC/DC do tego czarne rurki i glany. Może jednak chociaż trochę ją polubię.
Nagle z letargu wyrwał mnie dzwonek telefonu mojej mamy. Widząc po jej minie i gestykulacji wiedziałam, że coś się stało.
-Kochani, dostałam pilny telefon z pracy. Musze jechać do kliniki. - moja mam była bardzo poruszona. Tata musiał z nią jechać, a siostra nie pójdzie ze mną na koncert. Poza tym przecież samej rodzice mnie nie puszczą. Co teraz?
- Lori, nie możemy z tobą jechać, może...- nagle przerwała jej Chloe. Pamiętam jej imię. Jestem taka mądra.
-Ja jadę na koncert, więc jak chcesz to możemy razem pójść. Moi rodzice nas podwiozą. - uśmiechnęła się.
-Hm...czemu nie. -powiedziałam beznamiętnie, ale w duchu skakałam z radości.
-Więc jedziemy. - powiedział Pan Williams. Pożegnałam się z rodzicami i siostrą, po czym wsiadłam do samochodu z nowo poznaną rodziną. Może będzie fajnie, z taką myślą minęła mi podróż.
#Discover
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz